Mateusz Lisiewicz Mateusz Lisiewicz
868
BLOG

Prof. Gliński a bezsens argumentów anegdotycznych

Mateusz Lisiewicz Mateusz Lisiewicz Polityka Obserwuj notkę 3

Profersor Gliński był łaskaw wparować do studia "swojej" telewizji i wyjść przed szereg ku zaskoczeniu redaktora prowadzącego, który koniecznie chciał drążyć temat. Redaktor z nieskrywanym zdziwieniem przyjął wyjaśnienie profesora zawierające wyraźnie tezę, jakoby publiczna uprawiała zwyczajne zaprzaństwo. Znamienne jest, że imć Glińskiemu nie przeszkodził fakt, że w ogóle redakcja Wiadomości uczestniczy w sporze politycznym; zmierził go jedynie sposób tego uczestnictwa. Kiedy byłem na studiach, bywały legendy o profesorach, którzy kładli się na podłodze przy odpowiedzi niespecjalnie lotnych studentów, tłumacząc, że próbują zniżyć się do poziomu danego nieszczęśnika. W tym przypadku było podobnie.

Warto zauważyć tu przede wszystkim nie brak akceptacji dla metod stosowanych przez telewizję publiczną (co nie jest niczym nowym i kończy się tylko kazaniami o tym, co można, a czego nie można), ale niezgoda na argumenty i dowody anegdotyczne. W polskich (i nie tylko) dyskusjach politycznych przypowieści o szwagrze kuzyna, który coś gdzieś słyszał czy widział, albo o sąsiedzie, który na pewno reprezentuje całą grupę społeczną, są jakąś plagą. O ile tego rodzaju dowodzenie dopuszczalne jest między wujkami przy wigilijnym stole, to w debacie publicznej nie ma na nie miejsca. W przypadku zwykłych domowych dyskusji cel jest jeden - chcemy sobie ponarzekać, powyzywać tych "na górze" od ćwierćinteligentów i w efekcie poczuć pewien rodzaj wyższości i ponurej satysfakcji.

Problem polega na tym, że debata publiczna ma cel zupełnie inny. Ma prowadzić do wniosków, do rozwiązań kompleksowych pewnych problemów. Jeżeli jednak będziemy podchodzić kazuistycznie do każdego zjawiska, jakie się dzieje na świecie, nie zdecydujemy się na nic - bo zawsze można przytoczyć argumenty na dosłownie wszystko. Człowiek na pewnym etapie rozwoju zna (albo powinien znać) przynajmniej po jednej osobie z co ważniejszych grup społecznych i wobec tego jest wyposażony w pokaźny zestaw tychże argumentów. Zawsze sytuacja, w której się znajdujemy, będzie wpływać na ocenę danego zjawiska. Nadzwyczaj często jednak wydaje się nam, że nasza sytuacja dotyczy wszystkich innych.

Człowiek, który mieszka obok na przykład bloku rotacyjnego inaczej będzie patrzeć na rządowy Program 500+ aniżeli ten, kto mimo ciężkiej pracy ledwo wiąże koniec z końcem. Na sprawy światopoglądowe inaczej patrzy się w mieście, które ze swej natury jest bardziej różnorodne, a inaczej na wsi, gdzie wszystko jest "normalne". Beneficjent programu Erasmus inaczej spojrzy na Unię Europejską niż człowiek, który nigdy nie opuścił granic swojego kraju. Na głośną ostatnio kwestię przeniesienia działalności do Czech inaczej spojrzy wkurzony polski przedsiębiorca, a inaczej ja, który mieszkam w Pradze od dwóch i pół roku. Takich - anegdotycznych przecież - argumentów jest nieskończenie wiele. Dlatego mnożenie ich w dyskusji publicznej nie doprowadzi nigdy do żadnego rozwiązania. Jest to po prostu łatwiejsze - bo łatwiej przytoczyć konkretny przypadek, o którym "gdzieś kiedyś się słyszało" i rozszerzyć go na wszystkie inne, niż przeczytać parę książek i

A dlaczego tak właściwie o tym piszę teraz? Właśnie dlatego, że prof. Gliński (przy czym nadal nie jest to mój faworyt) w swoim lekkim rebelianctwie jest chyba pierwszą osobą, która sprzeciwiła się posługiwaniu się dowodami anegdotycznymi. Mam jednak nieodparte wrażenie, że szeroko rozumianej klasie politycznej zależy bardzo na tym, żeby argumentami "wiem-to-od-szwagrowymi" posługiwano się, jak Polska długa i szeroka. Wtedy przecież nie zastanawiamy się nad tym, jak cokolwiek zmienić, tylko jak - nie zmieniając niczego - wzbudzić emocje wyborców - bo przecież polityka to obecnie rzecz uczuć, a nie faktów, wiedzy czy logicznego myślenia.

I mirna Bosna, jak mówią w kraju, gdzie polityczny spór oparty na emocjach, niezdolny do zmiany czegokolwiek, opanowano do perfekcji. Do tego modelu będziemy dążyć, o ile sami nie zaczniemy rozmawiać inaczej między sobą.

Mieszkam w Pradze, lubię dużo czytać, zwłaszcza z różnych punktów widzenia. Wciąż staram się zrozumieć, co stoi za poglądami każdego człowieka. Do tego lubię żeglować i uczyć się języków.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka